piątek, 13 października 2017

[1] Podróż.

    Szuram nogami kierując się w stronę auta. Na szczęście nie ma żadnych fanów, więc nie musimy się zatrzymywać. Zapewne jest to spowodowane późną godziną, ale i tak w duchu dziękuję Bogu, że tu nie stoją. Nie wiem, czy dałbym radę utrzymać się na nogach. Zdecydowanie potrzebuję snu.
    Pakuję się do czarnego pojazdu i siadam obok szyby, opierając głowę na jej zimnej powierzchni. Po chwili do samochodu wchodzą pozostali i czekamy, aż jeden z ochroniarzy ruszy z miejsca. Mój dom, a właściwie nasz, bo mieszkam razem z Louisem, jest najbliżej, więc nie muszę się martwić tym, że zasnę w trakcie jazdy, co i tak zdarza mi się trzy razy częściej niż pozostałym. Wpatruję się w oświetlane słabymi latarniami zupełnie puste ulice miasta, które za dnia tętni życiem. Zatapiam się we wspomnieniach. Kiedyś wszystko było łatwiejsze, zawsze byliśmy wyspani i nie musieliśmy obawiać się nagłego ataku fanów. Byliśmy po prostu wolni.
    Wzdycham, przymykając oczy. Jeszcze kilka minut i będziesz w domu, powtarzam sobie w myślach niczym mantrę. Gdy oczy same próbują się zamknąć, czuję ciężar na ramieniu i momentalnie się rozbudzam, spoglądając na opierającego się o mnie, śpiącego Nialla. Uśmiecham się pod nosem na wspomnienie, że ostatnie tego typu wydarzenie miało miejsce ponad rok temu. Jednak niektóre rzeczy nie do końca się zmieniają, myślę. Nadal jesteśmy tacy sami... może tylko nieco zmęczeni.
    — Hazz, już jesteśmy. — Słyszę cichy głos Louisa.
    Kiwam głową, trącając lekko blondyna, który szybko się podnosi, wypierając się, że nie spał.
    — Nikt w to nie wątpi, stary. — Śmieję się pod nosem, otwierając drzwi ze swojej strony, po czym wysiadam z auta. — Miłej jazdy — rzucam, po czym zatrzaskuję drzwiczki i idę w stronę domu w towarzystwie przyjaciela.
    — Wyglądasz, jakbyś nie spał od tygodnia — nabija się ze mnie, gdy próbuję trafić w zamek. Wbrew pozorom wcale nie jest to takie proste, a tym bardziej w nijakim świetle, stojącej dość daleko latarni. Fakt, że oczy same mi się zamykają niczego nie ułatwia. — Daj ja otworzę. — Tłumi śmiech, gdy odsuwam się, zostawiając mu pełne pole do popisu, by mógł otworzyć te przeklęte drzwi.
    — Cudotwórca — burczę, widząc jak za pierwszym podejściem odnosi sukces.
    Wchodzę do mieszkania, obwieszczając to głośnym ziewnięciem, po czym mówię szatynowi dobranoc i kieruję się do swojego pokoju. Już po przekroczeniu progu zrzucam z siebie ubrania i nie zwracając uwagi na to gdzie wylądują, wskakuję do łóżka. Prysznic wezmę rano, myślę, zamykając oczy, po czym wtulam się w poduszkę. Czuję jak powoli odpływam, wyłączam się ze świata, by w końcu odpocząć przez marne cztery godziny... ale nie jest mi to dane. Zapadam w sen i odprężam się, jednak nie na długo.
    Widzę przed sobą najpiękniejszy uśmiech świata na równie ślicznej twarzy. Błękitne oczy mają w sobie niesamowity blask. Długie blond włosy okalające delikatne rysy sprawiają, że dziewczyna wygląda tak niewinnie. Pozytywna energia, która z niej bije jest wręcz namacalna. Dokładnie tak jakby mi ją przekazywała i przez dłuższą chwilę mam wrażenie, że tak właśnie jest. Czuję się coraz bardziej pobudzony i wypoczęty, jednak zdobywając te uczucia - zabieram z niej całą siłę. Widzę jak wesołe iskierki z jej oczu powoli się rozpadają, by zniknąć całkowicie, sprawiając, że tęczówki pozostają bez żadnego wyrazu.
    Czuję się zmęczony i dziwnie pobudzony zarazem, gdy Lou wbiega do mojego pokoju. Jak przez mgłę słyszę jego krzyki, ale nie dociera do mnie absolutnie nic z tego, co mówi. Nadal dryfuję we śnie, patrząc na aktualnie pogrążoną w nim blondynkę i próbuję znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Kim ona jest? Czemu akurat ja ją widzę? Czy śni się także innym? Jeśli tak, to czy do nich też tak pięknie się uśmiecha?
    — Jeszcze nie dziś — szepcze przez sen.
    Na tym wszystko się kończy. Postać dziewczyny dosłownie rozpływa się i zostaję sam w mroku. Jest mi zimno, ale nie mogę się nawet ruszyć, by choć trochę się ogrzać. Chciałbym się ruszyć, uciec z tego ciemnego miejsca, a najlepiej całkowicie się wybudzić, lecz nie mogę. Czuję się jak sparaliżowany i zaczynam odczuwać bezsilność, która nasila się, gdy widzę przed sobą jasne światło. Mknie do mnie z niezwykłą prędkością. Czuję nieprzyjemny dreszcz w dole kręgosłupa i już wiem, że światło w moim przypadku nie jest niczym dobrym.
    — Słuchaj głosu serca, Harry — słyszę niesiony echem głos mojej matki. — Nic więcej się nie liczy — dodaje, zanim znikam w oślepiającej bieli.
    Krzyczę, gdy czuję falę zimna i szybko zrywam się z łóżka. Czuję chłodne krople wody, spływające po moim ciele i patrzę z wyrzutem na stojącego z wielkim wiadrem Zayna. Po chwili jednak wyraz mojej twarzy się zmienia. Marszczę brwi. Co on tu robi?
    — Czekamy tylko na ciebie — mówi, widząc, że zamierzam się odezwać. — Pośpiesz się, Paul i tak już jest porządnie wkurzony. Nie denerwuj go bardziej.
    Przewracam oczami, wyjmując z szafy pierwsze z brzegu ubrania, po czym idę do łazienki. Paul zawsze jest wściekły (pomińmy fakt, że z reguły z mojej winy), więc nie robi to na mnie większego wrażenia i na pewno nie będę do niego biegł, jak to robiłem dwa lata temu. Wtedy jeszcze się go bałem, ale teraz, cóż, przywykłem.
    Po dwudziestu minutach wychodzę z toalety i wynoszę poduszki z materacem na balkon, zostawiając na łóżku drugi materac, który na szczęście nie został przemoczony. Kołdrę przerzucam przez barierkę z nadzieją, że nie będzie dziś deszczu i jesienny wiatr szybko wysuszy materiały. Mimo wcześniejszego rozbudzenia, jestem cholernie zmęczony i marzę o tym, by znowu zatopić się w ciepłej pościeli, jednak odpycham od siebie ten pomysł, gdy tylko przypominam sobie, że wszystko jest mokre. Krzywię się, obmyślając dobry plan, by zamordować Zayna.
    — Patrzcie, śpiąca królewna już wstała — parska Louis, gdy tylko wchodzę do salonu.
    Przewracam oczami na jego komentarz i z zadowoleniem stwierdzam, że nikt nie posyła w moją stronę morderczych spojrzeń. Cóż, to dobrze, wszyscy już się do mnie przyzwyczaili. Zajmuję miejsce na swoim ulubionym fotelu, obitym białą skórą i spoglądam na zegarek. Na tarczy widnieje ósma pięć i zaczynam rozumieć swoje zmęczenie. Wyobrażam sobie blondynkę ze snów, która siedzi w ławce i robi wszystko, co w jej mocy, by uważać na jakiejś nudnej lekcji, ale zmęczenie kompletnie jej na to nie pozwala. Mimowolnie się uśmiecham, patrząc na czarny, puchaty dywan, znajdujący się w naszym salonie. Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie mi dane ją zobaczyć, myślę, przeczesując palcami wilgotne jeszcze włosy.
    — Jeśli Harry wrócił już z jakże oddalonego od nas świata pełnego, zapewne roznegliżowanych, kobiet — tylko jednej kochani... tylko jednej i w dodatku w pełni ubranej, odpowiadam w myślach — to będziemy mogli zacząć już omawianie ważnych spraw — mówi Paul, na co przewracam oczami.
    Taa, te wszystkie ważne sprawy są tak interesujące, że wszyscy mają ochotę iść spać, gdy tylko zaczyna się temat. Z resztą zawsze tak było. Jednak nie możemy winić za zanudzanie managera, w końcu on tylko wykonywał swoją pracę, którą z resztą rzadko kiedy mu ułatwialiśmy.
    Zaczyna się temat aktualnej trasy koncertowej, a ja odcinam się na dobre. Wiem, że dalej będziemy odwiedzać kilkadziesiąt miast, damy w każdym koncerty, a do tego czasami nawiną się sesje zdjęciowe, czy wywiady. Za nami była już okrągła trzydziestka łącznie z jutrzejszym koncertem, co oznaczało, że niedługo będziemy mieli upragnioną przerwę zgodnie z umową. A może ta przerwa powinna się już zacząć? Sam nie wiem.  
    Mam ochotę wyciągnąć telefon i napisać do kogokolwiek, żeby tylko się czymś zająć, ale wiem, że Paul odczułby to jako całkowity brak szacunku, więc powstrzymuję się. Bawię się recepturką, która jakimś cudem znalazła się na moim nadgarstku i uciekam myślami do mojego snu. Przypominam sobie, że słyszałem w nim głos mojej matki. Może powinienem do niej zadzwonić i zapytać, co słychać? Dawno z nią nie rozmawiałem, jednak wątpię, że dziś mi się to uda.
    Zastanawiam się, co właśnie robi Gemma. Może biega po całym domu, przeklinając pod nosem, że znowu spóźnia się na swoje zajęcia. Albo nadal śpi, bo dziś zaczyna później. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia, co się u niej aktualnie dzieje, ani u mamy i mam ochotę uderzyć się za to w twarz. Zawsze byliśmy ze sobą blisko, a teraz... nawet nie mam czasu, żeby odebrać telefon, kiedy dzwonią i chociaż wiem, że one rozumieją to i tak czuję się z tym wszystkim źle.
    Czuję ból rozchodzący się od ramienia po całej ręce i zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś mnie uderzył. Marszczę brwi i patrzę na osobę po mojej prawej, łapiąc się za obolałe miejsce.
    — Co znowu zrobiłem?! — wrzeszczę na Liama, jednak ten tylko kiwa z dezaprobatą głową, po czym odwraca się w stronę Paula. Starszy mężczyzna wzdycha, patrząc na mnie.
    — Miło byłoby, gdybyś chociaż raz mnie słuchał, Harry — mówi, jednak zanim zacznę się tłumaczyć macha ręką i kontynuuje. — Po dwóch koncertach w Niemczech macie wolny tydzień. Pytałem, czy zabukować ci bilety do rodziny.
    Myślę przez chwilę o tym i nie jestem pewien, czy chcę. Znaczy, jasne, chcę spotkać mamę i Gemme, ale nie wiem, czy chcę być w Anglii. Wolałbym, żeby to one przyleciały do mnie, dlatego kiwam przecząco głową, co najwyraźniej zaskakuje menagera.
    — Gdybyś jednak zmienił zdanie to śmiało dzwoń — dodaje, na co przytakuję, dając do zrozumienia, że załapałem, co do mnie mówi. — Więc ja na razie was zostawiam. Spakujcie się, widzimy się za trzy godziny.
    — Co? Jak to za trzy godziny? — pytam.
    Paul wydaje z siebie przeciągły jęk.
    Chyba przegapiłem całe jego kazanie.
    — Spokojnie, ja mu wszystko wyjaśnię — odpowiada Louis, wstając z miejsca, żeby odprowadzić wszystkich do drzwi.
    Żegnam się z nimi, po czym znikają z mojego pola widzenia, jednak słysze ich jeszcze w przedpokoju, dopóki nie wychodzą. Następuje dźwięk zasuwania zamka, a chwilę później mój współlokator wraca do pokoju z dwoma kubkami parującej kawy. Wyciągam do niego ręce, więc podaje mi biały kubek z nagą panią Mikołaj trzymającą jemiołę w jednej dłoni, a w drugiej różowe kajdanki. Dostałem go w zeszłe święta od Nialla i stał się moim ulubionym. Tomlinson siada na kanapie. Obydwaj upijamy po łyku parującego napoju, po czym starszy chłopak spogląda na mnie.
    — Za niecałe cztery godziny mamy samolot do Berlina. Siedzimy tam cztery dni, dajemy dwa koncerty, wywiad dla jakiejś stacji radiowej i robimy sesję na okładkę magazynu i robimy dla nich wywiad, a później mamy wolny tydzień — tłumaczy.
    — Czyli właściwie mogę się spakować i iść spać? — pytam.
    Szatyn śmieje się, przytakując, więc szybko dochodzę do wniosku, że mamy ten sam plan. Dopijam kawę, aż kubek jest do połowy pełny, po czym wstaję i ruszam do pokoju. Stawiam naczynie na czarnym biurku po lewej stronie, które służy mi właściwie tylko do pisania tekstów, a następnie przechodzę do przeciwnej strony pokoju i zdejmuję z szafy małą walizkę. Lecimy tylko na cztery dni, więc nie potrzebuję wielu rzeczy.
    Zabieram tylko to co najpotrzebniejsze. Pięć koszulek, dwie bluzy, trzy pary spodni, pięć par bokserek, białe trampki, dwie koszule, bandamkę w ciemnozielonym kolorze, wyjazdową szczoteczkę do zębów, żel do włosów i inne rzeczy codziennego użytku. Na wierzch wrzucam portfel, słuchawki i książkę, którą ostatnio zacząłem czytać.
    Po zamknięciu bagażu spoglądam w stronę balkonu. Pościel nadal wisi. Minęło dokładnie 47 minut odkąd ją wystawiłem. Niemożliwe, że jest już sucha. Wzdycham. Zayn zasłużył na porządnego kopniaka. Nastawiam budzik w telefonie po czym kładę się na materacu, który pozostał na moim łóżku i próbuję zasnąć. Przekręcam się z boku na bok, szukając wygodnej pozycji, ale nic nie działa, dlatego wyciągam z szafki nocnej MP3, wkładam słuchawki do uszu i włączam muzykę. Melodia Kiss the rain od razu mnie odpręża i zanim utwór dobiega końca, zasypiam.
    Dryfuję w ciemnościach, słysząc ciche pociąganie nosem. Skupiam całą swoją uwagę na dziwnym dźwięku. Na chwilę cichnie, jednak tylko po to, aby mogło zastąpić go szlochanie. Więc słucham czyjegoś płaczu, zastanawiając się, jak sprawić by zniknął. Chciałbym coś zrobić, jakoś pomóc, ale wokół nic nie ma. Pustka. Bezkresna otchłań, która mnie pochłania i kiedy czuję, że całkowicie tracę siebie, zostaję z niej drastycznie wyrwany.
    Budzik rozbrzmiewa tak głośno, że przerażony od razu siadam na łóżku. Potrzebuję chwili, żeby zorientować się, jaki mamy dzień, czemu dzwoni budzić i gdzie jestem. Wszystko po kolei do mnie dociera, więc wyłączam wręcz ogłuszający dzwonek i kładę się z powrotem. Wpatrując się w sufit, zastanawiam się, dlaczego ustawiłem coś tak mocnego na budzik i zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie któryś z chłopaków majstrował przy moim telefonie. Chwilami tak bardzo ich nienawidzę.
    Słyszę pukanie do drzwi i po chwili Louis zagląda do pokoju. Marszczy brwi, widząc mnie na pustym materacu, ale nie zadaje pytań. Prawdopodobnie sam domyślił się, jakim cudem nasz przyjaciel ściągnął mnie z łóżka.
    — Co robimy na śniadanie? — pyta, ziewając.
    — Jajecznicę? — Szatyn krzywi się na mój pomysł.
    — Jedliśmy ją wczoraj, Hazz, i przedwczoraj. W sumie trzy dni temu też — jęczy, na co przewracam oczami.
    — Bo zawsze mamy mało czasu, a to najszybsze jedzenie — tłumaczę, spoglądając na zegarek. Mamy dokładnie godzinę do odlotu, czyli do przyjazdu Paula zostało nam jakieś dwadzieścia minut. — Może omlet z jajkiem i chili?
    Twarz przyjaciela rozpromienia się, kiedy ochoczo kiwa głową.
~*~
    Liam wchodzi do auta dokładnie o dwunastej dwadzieścia, a Paul siłuje się przy bagażniku z jego walizką. Danielle z uśmiechem stoi w progu ich mieszkania i macha do nas. Jej bujne loki są związane w wysokiego kucyka, jednak niektóre kosmyki wysunęły się spod gumki i okalają jej twarz. Ma na sobie jasne obcisłe jeansy podkreślające jej szczupłe nogi i ciemnozielony sweter Liama z podwiniętymi do łokci rękawami. Wszyscy przepychamy się do okna, aby wystawić ręce na zewnątrz i odpowiedzieć dziewczynie na jej powitanie. Niall jest najszybszy. Wychyla się z samochodu tak, że jego klatka piersiowa również jest na zewnątrz, przez co blokuje całe miejsce. Krzyczy do szatynki, witając ją i informując, że będziemy tęsknić. Razem z Zaynem próbuję wciągnąć chłopaka za koszulkę z powrotem do środka, jednak to nic nie daje. Odpuszczamy równo z dźwiękiem zamykanego bagażnika i już po chwili przechodzący obok okna manager wciska blondyna z powrotem do wnętrza samochodu, dzięki czemu mogę w końcu pomachać do przyjaciółki.
    W drodze na lotnisko nikt się nie odzywa. Niektórzy skupiają się na swoich telefonach, inni po prostu patrzą przez okna. W radiu grają What makes you beautiful i mimowolnie się uśmiecham, ponieważ nasz kawałek ponownie góruje na liście przebojów. Parkujemy na tyłach budynku, przy samych drzwiach i wszyscy wychodzimy na zewnątrz. Przeciągam się, głośno ziewając. Rozglądam się wokół zaskoczony brakiem fanów.
    — Myślą, że wylatujemy za godzinę — mówi Louis.
    Kiwam głową, domyślając się, że nasz manager to wymyślił. Pewnie wiedział, że przyjedziemy na lotnisko w ostatniej chwili, więc nie chciał niczego opóźniać. Typowy Paul. Bagażnik otwiera się i każdy po kolei wyciąga swoją walizkę, po czym wchodzimy do budynku. Ta część jest całkowicie zamknięta, więc oddajemy bagaże obsłudze i po prostu stoimy na środku korytarza na znak, że możemy wchodzić do samolotu. Po jakichś pięciu minutach stewardesa podchodzi i zaprasza nas do wejścia. Spokojnie ruszamy za nią, zbyt zmęczeni by skomentować jej bardzo obcisły strój albo uśmiechy, które co chwilę nam posyła. Każdy to widzi, jednak nikt nie reaguje. Chcemy po prostu znaleźć się w samolocie i zasnąć.
~*~
    — Harry? — słyszę znajomy głos, jednak jakby przez mgłę. — Harry. — Tym razem jest głośniejszy i ktoś szturcha moje ramię.
    Otwieram oczy i mrugam kilka razy, próbując się rozbudzić. Rozglądam się wokół. Louis i Niall siedzą na kanapie oddzielonej od mojej wąskim przejściem. Liam siedzi bokiem na miejscu przed nimi, natomiast przede mną jest Zayn. Patrzy na mnie z uniesioną brwią.
    — Wszyscy jesteśmy zmęczeni, ale tym samolotem tak trzęsło, że nie rozumiem jakim cudem spałeś — mówi i dociera do mnie że to on mnie budził. Znowu.
    — Nie sypiam zbyt dobrze, dlatego potrafię zasnąć w każdych warunkach. — wyjaśniam, przeciągając się. — Co robiliście całą podróż? — pytam. Przecieram oczy z nadzieją, że dzięki temu zacznę lepiej kontaktować. Lou rzuca mi na kanapę butelkę z wodą. W środku pływa kilka kostek lodu, więc potrząsam nią, by te szybciej się rozpuściły, po czym upijam spory łyk.
    — Rozmawialiśmy. — Li wzrusza ramionami. — Wiesz, jak za starych czasów.
    Marszczę brwi, jednak nikt nie rozwija tematu.
    — Znowu zaszyjesz się w Los Angeles na cała przerwę?
    Pytanie zawisa w powietrzu, sprawiając, że robi się nieco niekomfortowo. Niall patrzy na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami i mam wrażenie, że wręcz przeszywa mnie na wskroś. Czeka na odpowiedź, której nie potrafię z siebie wydusić. Jestem zbyt zaskoczony. Pozostali patrzą w podłogę i dociera do mnie, że blondyn powiedział jedynie to, o czym wszyscy wcześniej rozmawiali. Chciał znać odpowiedź, wszyscy chcieli, a ja nie do końca rozumiem, co się właśnie dzieje.
    — Nie wiem — odpowiadam w końcu. Mój wzrok wędruje po ich twarzach, kiedy czekam na jakąś reakcję, jednak ta nie nadchodzi. Po prostu siedzą, jakby zamurowani. Teraz już nikt na mnie nie patrzy. — O co chodzi? Macie problem z moimi wyjazdami?
    — Mamy problem z twoim izolowaniem się. — Horan jako jedyny prowadzi tę rozmowę. W ogóle nie przypomina tego nieśmiałego chłopaka sprzed trzech lat, który zawsze odpuszczał w takich chwilach.
    — Ja się izoluję? — Unoszę brwi, utrzymując kontakt wzrokowy. — Przecież cały czas się z kimś spotykam. Praktycznie nie siedzę w domu, kiedy mamy wolną chwilę!
    — Nie, Harry — wtrąca się brunet. — Izolujesz się od nas.
    Potrzebuję chwili, żeby pozbierać szczękę z podłogi.
    — Żartujecie — mówię poważnie, jednak nikt nie wybucha śmiechem, krzycząc "mamy cię!", jak myślałem, że będzie. Po prostu patrzą na mnie. Wszyscy poza Louisem, który rozgląda się po suficie. — Nie wyjeżdżam ze względu na was. Nie uciekam, bo mam was dosyć, czy coś w tym stylu. Nic z tych rzeczy! — tłumaczę, żywnie gestykulując jak to mam w zwyczaju, kiedy się zdenerwuję. Wzrok Tomlinsona w końcu zatrzymuje się na mojej osobie, a na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech. — W Los Angeles łatwiej jest zniknąć w tłumie, łatwiej jest zgubić reporterów, którzy chodzą za nami krok w krok, kiedy jesteśmy w Anglii. Poza tym tam zawsze jest fantastyczna pogoda, nie mówiąc o tych ogromnych klubach otwartych przez dwadzieścia cztery godziny każdego dnia. Tu w ogóle nie chodzi o was.
    — Nieco inaczej to odczuliśmy.
    — Mogliście zapytać, Zayn. — Przewracam oczami z pewną rezygnacją. Nie do końca dociera do mnie, że myśleli, że próbuję się od nich odciąć. — Gdybyście ze mną porozmawiali to powiedziałbym wam, że w każdej chwili możecie lecieć tam ze mną. Zazwyczaj pomieszkuję u kumpla. Jego mieszkanie jest ogromne, więc na pewno znaleźlibyśmy dla was miejsce. Przynajmniej dopóki nie kupię czegoś swojego.
    — Zamierzasz tam coś kupić? — udziela się Liam.
    — Tak. Wiadomo, że najlepiej mieszka się u siebie. Po prostu na razie nie znalazłem niczego, co by mi się naprawdę spodobało. Wszystkie domy są nijakie, nie mają tego czegoś i są wielkie. Nie chcę dziesięciu sypialni, nie potrzebuję ich. — Wzruszam ramionami.
    — Ilu szukasz?
    — Czterech.
    Zanim ktokolwiek zdąży się jeszcze odezwać, pojawia się stewardesa i prosi o zapięcie pasów, ponieważ zbliżamy się do lądowania. Kiedy znika, zmieniamy temat.
~*~
    Paul pojawia się w przejściu z grobową twarzą i każdy z nas wie. Mężczyzna wzdycha, po czym przechodzi do poinformowania nas o tym, że najwyraźniej ktoś z lotniska w Londynie złamał zasady umowy.
    — Na razie liczba fanów nie jest ogromna, ale wszyscy wiemy, że tak to się zaczyna. Dlatego też nie zatrzymujecie się do zdjęć, ani autografów. Ochrona będzie eskortowała was prosto do podstawionego auta. W porządku?
    — Skoro jest niewiele osób to naprawdę nie możemy poświęcić im trochę czasu? Pewnie stoją tu już trochę czasu, żeby nas zobaczyć.
    — Myślę, że Harry ma rację. Koncert mamy dopiero wieczorem — popiera mnie Liam. Pozostali również wydają się cieszyć na myśl o kontakcie z fanami.
    Menager ustala wszystkie potrzebne szczegóły. Każdy z nas ma własnego ochroniarza, który ma być tuż obok, żeby mógł szybko interweniować w razie potrzeby. Dodatkowo Paul ma obserwować całe otoczenie. Osobiście uważam, że to mocna przesada, ale przywykłem. Ludzie mają obsesję na naszym punkcie i nigdy nie wiesz jak szaloną osobę spotkasz.
    Przechodzimy przez lotnisko. Louis idzie tak blisko mojej prawej, że jego łokieć co jakiś czas uderza w mój. Kiedy czuję ten sam ból dziesiąty raz, zaczynam zastanawiać się czy przypadkiem nie robi tego celowo. Jedno spojrzenie na jego zadowoloną twarz upewnia mnie w moim założeniu. Dwadzieścia dwa lata, a zabawy jak z podstawówki.
    Słyszę jak fani śpiewają nasze piosenki jeszcze zanim jestem w stanie dostrzec drzwi wyjściowe, przez co uśmiech od razu rozświetla moją twarz. Ignoruję zaczepki przyjaciół i słucham jak śpiewają moją solówkę. Dla takich chwil warto żyć w wirze sławy.
    Wychodzimy i od razu zalewa nas fala pisków. Z każdej strony słyszę jak nawołują moje imię. Każdy chce zwrócić na siebie uwagę. Rozchodzimy się w różne strony. Steve, mój ochroniarz jest tak blisko, że gdyby się pochylił czułbym jego oddech na karku i muszę przyznać, że jest to nieco przerażające. Próbuję zignorować to uczucie i skupić się w pełni na osobach wokół. Robię kilka zdjęć, podpisuję grupowe zdjęcia i rozmawiam z tymi, którzy nie wrzeszczą mi prosto w twarz. Dopytuję wszystkich jak się czują i dowiaduję się, że czekają na nas od czterdziestu minut. Na początku było tylko pięć osób, ale później przybyło mniej więcej dwadzieścia i na tym zamknęła się aktualna liczba. Jednak powoli zaczyna się ona powiększać.
    Nieco niższa ode mnie szatynka przejmuje inicjatywę i tym razem to ona zadaj pytania. Nic osobistego. Tylko ogólniki, które podtrzymują luźną atmosferę. Ktoś woła moje imię i odruchowo odwracam się w odpowiednią stronę.
    Zamieram. Długopis, którym podpisywałem się na zdjęciu zatrzymuje się w połowie mojego imienia, kiedy patrzę na Louisa otoczonego gronem fanów. Tuż obok niego stoi ona, dziewczyna z moich snów. Blond włosy ma związane w wysoki kucyk, odchyla głowę, śmiejąc się głośno z czegoś co powiedział do niej szatyn. Dokańczam szybko swoje imię, przepraszam dziewczyny, z którymi rozmawiałem i chcę iść w jej stronę, ale każdy coś do mnie mówi. Zaczynam gubić się w rozmaitej liczbie dźwięków, a gdy rozglądam się wokół dostrzegam, że liczba fanów jest przynajmniej dwa razy taka jak była na początku.
    Steve kładzie dłoń na moich plecach i już wiem, że Paul wysłał sygnał. Uznał spotkanie z fanami za zakończone. Zerkam na większego ode mnie mężczyznę i proszę go o dosłownie pięć minut, ale on jedynie zaciska usta w cienką linię i kiwa przecząco głową. Nie mogę go obwiniać, ale nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie spróbował, dlatego też rzucam się w jej stronę i próbuje ominąć każdego, kto stoi na mojej drodze. Ochroniarz chwyta mnie za ramię już przy drugim kroku i ciągnie w stronę samochodu. Bitwa przegrana.
    — Jak ona się nazywa? — pytam Louisa, kiedy tylko siada obok mnie.
    — Kto?
    — Dziewczyna, z którą rozmawiałeś, zanim tu wszedłeś. Blondynka. Wysoka. Musiałeś zwrócić na nią uwagę.
    — Nie mam pamięci do imion. Poza tym tam było głośno, Hazz. Możliwe, że nawet go nie usłyszałem. — Wzrusza ramionami, posyłając mi przepraszający uśmiech. — Czemu pytasz? Spodobała ci się?
    — Cóż. Trzeba przyznać, że jest ładna — odpowiadam, zamykając temat, chociaż przyjaciel jeszcze przez chwilę szturcha mnie swoim ramieniem.
~*~
    Z powrotem odwracam się do hotelowego okna i nagle wszystko wydaje się inne. Mam wrażenie, że czas nagle stanął w miejscu. Trzy nastolatki na drugiej stronie ulicy natychmiast przyciągają moją uwagę. Rozmawiają, śmieją się. Jedna z nich stoi tyłem do hotelu, w którym się znajduję. Przyglądam się jak żywnie gestykuluje i przestępuje z nogi na nogę. Skupiam się na jej blond włosach związanych w koński ogon. Nie potrafię wyjaśnić jak, ale czuję, że to dziewczyna, której szukam.
    Tracę rozum.
    Słyszę jak Louis nawołuje moje imię, gdy wybiegam z pokoju i kieruję się do windy. Naciskam przycisk kilka razy z rzędu i mam wrażenie, że mijają wieki, kiedy sterczę na ciemnej wykładzinie i oczekuję. Uderzam dłonią w drzwi. Biegnę do schodów, czując narastającą adrenalinę. Boję się, że nie zdążę, że ona znowu zniknie w tłumie. Co jeśli nie będę miał kolejnej szansy?
    Kiedy w końcu docieram na sam dół, ledwo mogę złapać oddech. Jednak to mnie nie zatrzymuje. Niewiele myśląc, wybiegam na zewnątrz, prosto do zebranych niedaleko drzwi fanów. Tonę w piskach, które wybuchają na mój widok. Ponad głowami zebranych osób widzę jak blondynka się odwraca, zainteresowana nagłym hałasem i zamieram, zauważając, że to nie ta, której się spodziewałem. Czuję jak ktoś łapie mnie za rękę, inna osoba mnie przytula. Każdy próbuje zwrócić na siebie moją uwagę, otaczają mnie i zaczynam dusić się w tłumie, którego nie potrafię w żaden sposób opanować.
    Nie wiem jak długo tkwię w środku szaleńczego koła, ale mam wrażenie, że mija kilka godzin, zanim pojawia się ochrona. Steve z pomocą dwóch mężczyzn wyciąga mnie z uścisków i przeprowadza z powrotem do środka potężnego budynku. Łapię głęboki oddech, kiedy z powrotem stoję na purpurowej wykładzinie. Zaczynam doceniać jasnozielone ściany, które powoli sprawiają, że się odprężam. Mój ochroniarz stoi naprzeciwko z założonymi rękoma i uniesioną brwią. Wiem, że oczekuje wyjaśnień, ale nie jestem pewien co miałbym mu powiedzieć, dlatego tylko wzruszam ramionami. Kiwa z politowaniem głową, po czym łapie mnie za ramię i ciągnie do windy, a kiedy ta wjeżdża na odpowiednie piętro, odprowadza mnie do pokoju.
    Wchodzę do środka i pięć par oczu spoczywa na mojej osobie. Przez chwilę utrzymują poważne wyrazy twarzy, ale kiedy tylko zamykam drzwi, wybuchają śmiechem. Przewracam oczami, opierając się plecami o zimną ścianę. Cierpliwie czekam, aż dojdą do siebie.
    — Gdzie, u licha, twój but, Harry?
    Spoglądam na swoje stopy. Wcześniej nie zauważyłem, że nie mam lewego trampka. Podnoszę wzrok i spotykam, wyczekujące spojrzenie menagera.
    — Nie jestem pewien — odpowiadam, wywołując kolejną salwę śmiechu.


1) Nie wszystkie rozdziały będą tak długie.
2) Przewiduję około 10-15 rozdziałów. Może nawet mniej.
3) W zależności od długości rozdziałów będą się one pojawiały raz na dwa tygodnie, bądź raz na miesiąc. Wszystko może ulec zmianie. :)

niedziela, 9 lutego 2014

.Prologue.

          Marszczę brwi, gdy odwraca się i rusza w stronę drzwi. Uważnie wpatruję się w tył białej koszulki, zauważając jak jego mięśnie się pod nią poruszają. Już wychodzi? Nie chcę tego... a może chcę? Mam mętlik w głowie. Wszystkie myśli, które zbierały się od kilku dni, teraz po prostu ją rozsadzają. Razem z nim pojawiło się zbyt wiele. Nie potrafię sobie z tym poradzić, jednak wiem, że nie mogę pozwolić mu tak po prostu wyjść, nie teraz.
          Zeskakuję z blatu i ruszam za nim, akurat, gdy sięga, by otworzyć drzwi. Jego długie palce obejmują metalową klamkę, a ja po prostu stoję niedaleko i patrzę na to, co się dzieje. Wszystko we mnie uderza, zbyt mocno bym potrafiła natychmiast się z tym uporać. Nie mogę go powstrzymać, nie mogę mu niczego zaoferować w zamian za jego obecność. W ogóle nie powinien do mnie przychodzić, nawet mnie nie zna i nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak się stara. Przecież za kilka dni z powrotem wyjedzie i będzie mógł uwolnić się od wszystkiego, albo przynajmniej to zignorować. Natomiast ja zostanę sama. Znowu.
        Zagryzam dolną wargę, żeby powstrzymać jakiekolwiek słowa, które mogłyby sprawić, że zostanie. Nie mógł. Gdy już myślę, że naciśnie klamkę i wyjdzie... nie robi tego. Szybko odwraca się i staje przede mną. Po chwili czuję jedynie jego dłonie na mojej twarzy i jego miękkie usta na swoich. Piszczę cicho przerażona nagłą gwałtownością chłopaka, przez co jego język może swobodnie wsunąć się między moje wargi. Całkowicie zatracam się w delikatności, a zarazem niewyobrażalnej desperacji włożonej w pocałunek.


Od autorki: Witam na moim nowym blogu z nowym opowiadaniem. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. :)
Zapraszam też do obejrzenia zwiastunu: https://youtu.be/b7wwFIvysZI




Obserwatorzy

Layout by Yassmine